Konflikt na Bliskim Wschodzie i protesty studenckie w Berlinie i innych ośrodkach akademickich w Niemczech
#Berlin #KonfliktBliskiWschód #protestystudentów #uniwersytety #interwencjapolicji #Listotwarty #wykładowcy
Po ataku Hamasu na Izrael (7.10.2023 r.) i wybuchu wojny w strefie Gazy coraz częściej dochodzi w Niemczech (podobnie jak w USA) do protestów propalestyńskich wśród młodych ludzi, również na uniwersytetach. W ostatnim czasie podejmowane są nawet próby okupywania pomieszczeń i placów na campusach uniwersyteckich Tego typu akcje miały miejsce przed paru dniami zwłaszcza w Berlinie, Bremie, Lipsku czy Kolonii. Jak donosi prasa niemiecka żydowscy studenci czują się w Niemczech „dyskryminowani” i „niezbyt bezpieczni”.
Z kolei władze uczelniane są od miesięcy krytykowane za brak stanowczości i niedostateczne reagowanie na przemoc i nagonki ze strony protestujących oraz brak stosownych działań na przejawy antysemityzmu. Wśród polityków i naukowców toczą się tymczasem spory o to, co uznać za protest legalny, a co nim nie jest.
Do jednej z większych akcji propalestyńskich doszło 7 maja 2024 r. na Wolnym Uniwersytecie (Freie Universität, FU) w Berlinie, w której uczestniczyło ok. 150 aktywistów, którzy próbowali okupować dziedziniec uczelni i rozstawić namioty. Tym razem władze uczelni zareagowały i wezwały policję, by usunęła protestujących z terenu szkoły.
Fakt ten wywołał wiele emocji i poruszenie opinii publicznej; był też przedmiotem licznych komentarzy w mediach. Z jednej strony wskazywano bowiem na konieczność przestrzegania wolności słowa i swobody wypowiedzi, a z drugiej − stanowcze przeciwstawienie się dostrzegalnej i narastającej w Niemczech ostatnio fali antysemityzmu i wrogości wobec innych nacji. Jednak trudno jest wytyczyć granice między jednym a drugim, jak się okazuje. Lambert T. Koch, przewodniczący Niemieckiego Stowarzyszenia Szkół Wyższych (Deutscher Hochschulverband) zwrócił uwagę, że granice legalnej krytyki Izraela są wciąż w niepokojącym tempie przekraczane, przeradzając się w jawny antysemityzm i popieranie organizacji terrorystycznej Hamasu.
Zasadniczego wsparcia protestującym udzielili natomiast wykładowcy berlińskich uczelni, podpisując List otwarty, szeroko komentowany przez polityków różnych opcji oraz przedstawicieli władz i społeczności studenckiej. Autorzy Listu podkreślają, że niezależnie od tego, czy zgadzają się z konkretnymi żądaniami studiujących, to jednak „bronią ich prawa do pokojowego protestu, który obejmuje także okupywanie terenu uczelni”, napisano. Wyrażono przy tym zrozumienie dla „pilnej sprawy protestujących” podyktowane reakcją na działania Izraela w strefie Gazy oraz humanitarną sytuację na terytorium Palestyny. Wykładowcy domagali się przy tym od władz uczelni berlińskich, by „odstąpiły od wzywania policji przeciwko swym własnym studentom”.
Władze FU broniły natomiast swej decyzji, dowodząc, że istniała taka potrzeba, gdyż podczas protestów „dochodziło do antysemickich, dyskryminujących wypowiedzi i wezwań do przemocy”, a tego „nie możemy akceptować, również z uwagi na bezpieczeństwo i ochronę naszych członków”, wyjaśniał rzecznik uczelni. Zapewnił przy tym, że głosy krytyczne społeczności FU są traktowane bardzo serio.
O różnym podejściu do ostatnich wydarzeń świadczy wypowiedź federalnej minister ds. edukacji Bettiny Stark-Watzinger (FDP), która w ostrych słowach skrytykowała List wystosowany do uniwersytetów berlińskich, uważając, że „wprawia on w osłupienie”. W jej ocenie zamiast zająć jasne stanowisko przeciwko nienawiści wobec Izraela i Żydów, autorzy Listu uczynili w nim z osób okupujących „ofiary”, a przemoc „została zbagatelizowana”. Minister Stark-Watzinger już wcześniej ostrzegała, że protesty te mogą (podobnie jak w USA) coraz bardziej przybierać na sile i przerodzić się w jawne manifestowanie tendencji antysemickich.
Podobne stanowisko zajął burmistrz Berlina Kai Wegner (CDU), uważając, że berlińskie uniwersytety „są i pozostaną miejscami nauki, krytycznego dyskursu i otwartej wymiany zdań”, toteż dla „autorów tego pamfletu” nie ma on „żadnego zrozumienia”. Krytycznie ustosunkowała się do Listu berlińskich wykładowców również Andrea Lindholz (CSU), posłanka Bundestagu, która jego wystosowanie określiła „sięgnięciem dna dla niemieckiej nauki”. Nie pojmuje sytuacji, oświadczyła, że profesorowie i wykładowcy bronią „bandy antysemitów i siewców nienawiści wobec Izraela”.
Również Josef Schuster, przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech (Zentralrat der Juden in Deutschland) wyraził rozczarowanie wystosowanym Listem i postawą jego sygnatariuszy. Jego zdaniem aktywistom w mniejszym stopniu chodzi o cierpienie ludzi w Gazie, a tym, co ich napędza, jest bardziej „nienawiść wobec Izraela i Żydów”. Toteż właśnie od wykładowców szkół wyższych oczekiwałby, że przynajmniej zostanie to jasno nazwane po imieniu, jeśli już angażują się w taką formę protestu.
Ambasador Autonomii Palestyńskiej w Niemczech Laith Arafeh odrzucił natomiast krytykę propalestyńskich protestów, dowodząc, że pole manewru dla swobodnego wyrażania opinii coraz bardziej się zawęża. I dodał: „Potępiamy wszelkie formy fanatyzmu, z antysemityzmem włącznie. Tak samo potępiamy jednak systematyczne wykorzystywanie fałszywych zarzutów o antysemityzm przeciwko wszelkim głosom, które domagają się zakończenia wojny”, mówił.
Warto dodać, że w Kolonii od prowadzonych na terenie tamtejszego uniwersytetu demonstracji propalestyńskich zdystansowała się organizacja studencka Allgemeiner Studierendenausschuss (Asta) tejże uczelni, wydając na Facebooku oświadczenie, w którym „odrzucono” aktualnie prowadzoną przed uniwersytetem akcję protestacyjną. Jako argument powołano się na fakt, że jako przedstawiciele społeczności studenckiej otrzymywali sygnały, iż studenci uczelni są „obrażani i opluwani”. A ponadto podczas protestów były wykorzystywane antysemickie symbole Hamasu, co jest teraz przedmiotem dochodzeń policji. (M. Wagińska-Marzec)
https://www.tagesschau.de/inland/innenpolitik/universitaeten-proteste-nahost-100.html